Kilka dni temu czas się dla mnie zatrzymał. Na chwilę, bo w końcu życie jest bezlitosne, kopie po dupie i każe ruszyć z miejsca.
Długo miałam nadzieję, że świat się po prostu skończy, zostawi mnie w tym życiu, które miałam do teraz, nie każe mi się mierzyć z "nowym". Tak się nie stało.
Więc..
jestem jak chorągiewka. Wiatr szarpie mną w każdą stronę, a ja nie daje rady mu się przeciwstawić. Raz jest dobrze, uśmiecham się od ucha do ucha, innym razem jedyne co czuję to niemoc, mrok.
Chciałbym umieć tak wyciszyć uczucia, stać się kamieniem, jakąś formą przetrwalnika, znieczulić się, obudzić po wszystkim. Nie mogę.
Nie mogę usiąść na balkonie jak dwa lata temu, owinąć się w koc i wypłakać cały żal, smutek, rozczarowanie. Muszę być twarda, jak skała, z przyklejonym uśmiechem do twarzy, z akceptacją mimo krzyku sprzeciwu. Ktoś dzięki temu czuje się bezpiecznie. Ktoś...nie ja.
Komentarze
Prześlij komentarz